Jako, że remont nadal trwa, na czas "największego syfu" oddałam naszego futerkowego eleganta siostrze na przechowanie. Po dwóch tygodniach jego nieobecności, od niedzieli jest już z nami. Powiem szczerze, że stęskniliśmy się za nim. Brakowało nam tego łobuziak - jego miauczenia z rana, napadów na łydki z zaskoczenia, wtulania się pod rękę w nocy, czekania przy drzwiach jak wracasz z pracy, prób wyłudzania jedzenia i wielu innych kocich zagrywek. :)
Faktem więc jest poniższe stwierdzenie:
Bez Kumpeliniego dom, to nie dom... ;)...bo któż oparłby się temu słodkiemu pyszczkowi? ;)