Kiedy wojskowa rodzina wzywa, nie ma wyboru - rzucasz wszystko i wyruszać do boju! Tym razem naszą grupę ALFA czeka niezwykle skomplikowana akcja pod kryptonimem "Nocne Bydło Leśne 3 - Akcja Makaron", która odbędzie się dzisiejszego wieczoru. ;)
Mając w szeregach nowego ochotnika, mamy nadzieję, że o wiele szybciej i sprawniej oczyścimy świat ze ścierwa, o którym poinformował nas Generał Trącichuj oraz Porucznik Kondzior. Tak, raport zrobił na nas odpowiednie wrażenie. Zresztą... Przeczytajcie o tym sami... ;)
"RAPORT Por. Kondziora"
Tym razem naprawdę mieliśmy szczęście. Opiekunka do dziecka była osobą kompetentną i wytrwałą w marudzeniach naszej córki. Do tego Kamilka od razu ją polubiła i bardzo cieszyła się na jej widok. Rozalia, bo tak się nazywała opiekunka, była dwudziestokilkuletnią blondynką o zielonych oczach. Pedał nie jestem, więc musiałem przyznać, że była ładna, zgrabna i miała całkiem spory biust. Ale nie dlatego ją zatrudniliśmy.
Kasia otrzymała propozycję dobrze płatnej pracy i siłą rzeczy musieliśmy znaleźć kogoś do małej. Pierwszy strzał padł na Rozalię, a że nie mieliśmy czasu robić castingów, postanowiliśmy dać jej szansę. Nie tylko świetnie zajęła się dzieckiem, ale również posprzątała w domu i ugotowała obiad. Najbardziej jednak zszokowała nas cena, jaką zaproponowała – tylko 400 zł za miesiąc.
Dziś mijał tydzień, odkąd zaczęła u nas pracować. Od samego rana wszystko szło mi na opak. Nie dość, że miałem full zajęć w pracy, to jeszcze zaspałem. W zasadzie to obudził mnie dzwonek domofonu Rozalii i gdyby nie ona, pewnie spałbym dalej. Otworzyłem jej drzwi, popędziłem do łazienki i wziąłem szybki, zimny prysznic. Cholera jasna, znów wypadnę z gołym łbem na dwór i będę chory. Rozalia weszła i swoim zwyczajem zainteresowała się Kamilką, a ja wypadłem jak burza z łazienki, chwyciłem koszulę, pospiesznie założyłem ją i rzuciłem jej szybkie: „Cholera, zaspałem!”. Wypadłem z domu i popędziłem na przystanek.
Jak nietrudno zgadnąć, autobus przyjechał minutę wcześniej i przystanek był pusty. Zostało mi czekać na następny za dwadzieścia minut. Usiadłem na ławce przystankowej i patrzyłem się tępo w ziemię. Złość rosła we mnie z każdą minutą. Jeśli cały dzień będzie taki, czuję, że komuś zrobię krzywdę. Gdy zostało mi już tylko pięć minut do autobusu, przypomniałem sobie rzecz oczywistą. Do cholery, przecież pracowałem jako informatyk, a mój laptop, wzięty wczoraj do domu, leżał sobie w najlepsze na biurku. Moja złość sięgnęła zenitu. Ruszyłem w drogę powrotną.
Choć trwała jeszcze kalendarzowa zima, na podwórku było trzynaście stopni. To sprawiało, że pot ciekł ze mnie jak woda z hydrantu. Wbiegając na klatkę rozpiąłem kurtkę i sięgnąłem po klucze, w biegu wybierając właściwy. Po dotarciu na trzecie piętro błyskawicznie wsadziłem klucz w zamek i przekręciłem. Wparowałem do domu jak huragan i prawie staranowałem zdezorientowaną Rozalię. Na jej twarzy malowała się mieszanina zaskoczenia i przerażenia.
- Nawet nie wnikaj! – mruknąłem do niej, spychając lekko dziewczynę z drogi i wpadłem do pokoju, łapiąc moją torbę z laptopem. Odwracając się uderzyło mnie dziwne przeczucie. Czegoś brakowało. Nikt nie krzyczał na mój widok i nie gugał jak zwykle. Spojrzałem w kierunku łóżeczka - było puste.
- Gdzie Kamilka? – spojrzałem na dziewczynę, jeszcze trochę zaganiany. Wahała się ułamek sekundy za późno. Zorientowałem się, że coś jest nie tak. Była zbyt przerażona, jakby została złapana na gorącym uczynku… Zrobiłem dwa kroki w przód i nagle w jej prawej dłoni błysnął długi nóż.
Dawno temu, na zajęciach z taekwondo, nasz trener powiedział nam, że w sytuacji zagrożenia tylko dwadzieścia procent tego, co się uczymy na treningach, trafia do naszych odruchów bezwarunkowych. Miał rację. Przed nożem Rozalii obroniłem się, nawet o tym nie myśląc. Gdy dziewczyna zamachnęła się, szarpnąłem w przód kurtką zrzucając ją z pleców, ale tak, by wciąż trzymać za rękawy. Nóż zamiast w moje gardło, trafił w materiał, którym ciasno go owinąłem. Teraz tylko gwałtowny skręt ciała i nie tylko nie mogła mnie dźgnąć, ale miała również wykręconą rękę.
- Gdzie moja córka? – krzyknąłem z furią, wykręcając jej staw do granic możliwości.
- W drodze… do… piekła… ! – wysapała dziewczyna – To koniec!
- GDZIE! – ryknąłem na cały głos. Wrzasnęła na całe gardło, gdy chwyciłem ją za staw łokciowy, potęgując jej ból.
- W dupie! – sapnęła niemal plując we mnie słowami – Nic już nie możesz zrobić!
- Założymy się?
Ostatni raz uderzyłem dziewczynę w pierwszej klasie podstawówki. Śmiała się ze mnie, więc kopnąłem ją między nogi. Pamiętam, że zrobiła się z tego wielka sprawa, pani wezwała moją mamę i ogólnie wszyscy mi mówili, jaki to jestem zły. Od tego czasu nigdy, nawet w największej furii nie uderzyłem kobiety. Ale gdy ktoś porywa ci dziecko i macha ci nożem przy gardle, naprawdę trudno nie chować urazy.
Chwyciłem Rozalię za włosy i wyrżnąłem jej głową o szafę. Powtórzyłem czynność, po czym zdzieliłem ją pięścią w twarz. Rozalia zatoczyła się i padła na ziemię, a z ust pociekła jej krew. Nieco ją zamroczyło, ale jeśli myślicie, że jestem chory, damski bokser, to pomyślcie sobie, że zamiast mnie ta dziwka mogła trafić na Kasię. Wtedy ścigałbym sukę do końca mojego życia.
Chwyciłem krzesło i postawiłem na środku pokoju. Złapałem dziewczynę za ubranie i pchnąłem ją na oparcie. Następnie z mojej skrzynki na narzędzia wyjąłem taśmę klejącą do pakowania i skrępowałem jej ręce za plecami. Ręce z kolei przywiązałem taśmą do oparcia, a jej nogi do nóg krzesła. Dziewczyna jęknęła i spojrzała na mnie nieprzytomnie. Zanim jednak zaczęła gadać, zalepiłem jej usta taśmą.
- Co zrobiłaś z moją córką, cholerna dziwko? - krzyknąłem wściekły nie na żarty. Dziewczyna, choć usta miała zalepione, uśmiechnęła się szyderczo i patrzyła na mnie ze wzrokiem: spóźniłeś się, były tatusiu…
Musiałem się uspokoić, bo wiedziałem, że w ten sposób nic nie zdziałam, a moja Kamilka mogła już… nie… nawet nie chciałem o tym myśleć. Wziąłem głęboki wdech i obejrzałem ją od stóp do głów. Ładna. Naprawdę ładna dziewczyna. Mimo krwi lecącej jej z nosa i ust, wciąż wyglądała zalotnie. Pewnie bardzo dbała o swój wygląd. Chyba miałem już metodę wyciągnięcia z niej informacji.
- Wiesz, Rozalio… - zacząłem siadając na kanapie naprzeciwko niej i celowo zbyt długo patrzyłem się na jej biust – Mam znajomego, którego ojciec pochodził ze Stanów. Walczył w Korei i tuż przed zakończeniem wojny został wzięty do niewoli.
Spojrzałem jej w oczy, po czym znowu skierowałem wzrok na jej piersi i powoli posuwałem się wzrokiem w dół. Chciałem, aby wyglądało to wystarczająco obleśnie. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie.
- W obozach jenieckich – podjąłem monolog ponownie wędrując wzrokiem ku jej piersiom – Dość szeroko zajmowali się technikami prania mózgu. Mężczyzn najpierw bili, później przepraszali i traktowali jak najlepszych kumpli. Później znowu tłukli i tak na przemian. W końcu więzień łamał i się i mówił im wszystko. Stara, dobra technika Pawłowa. Natomiast co do kobiet… - spojrzałem jej nieśpiesznie w oczy – Tu sprawa była o wiele prostsza. Zbiorowy gwałt.
Ponownie drgnęła i poruszyła się niespokojnie. Chyba połknęła haczyk, ale musiałem się upewnić.
- Niewyżyci żołnierze – kontynuowałem spokojnie, podczas, gdy jej zielone oczy robiły się coraz okrąglejsze - Wchodzili w nią jeden po drugim, aż pękała i mówiła wszystko, łącznie z tym, gdzie mieszka i co je. Wiesz, że to naprawdę działało?
Wstałem i zajrzałem jej w dekolt. Rozalia szarpnęła się w tył, ale skrępowana niewiele mogła zrobić. Sięgnąłem ręką do jej bluzki, zaraz jednak chwyciłem ją za podbródek i uniosłem tak, by patrzyła mi prosto w oczy.
- Zapytam po raz ostatni: gdzie moja córka? Jeśli znowu nie będziesz wiedziała, sprawdzę na tobie technikę z Korei – przysunąłem twarz do jej twarzy tak, że poczułem zapach jej perfum. Zamknąłem oczy na chwilę i otworzyłem je, jakbym napawał się jej zapachem. Następnie liznąłem ją w policzek. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem, z oczu popłynęły jej łzy przerażenia i zaczęła machać głową na boki. Z pewnością nie spodziewała się takiego zwyrola w ciele spokojnego informatyka.
- Byyyy! Byyyy! Buuu! – próbowała coś mówić przez knebel, ale z reguły byłem dosadny, więc dodałem:
- To będzie naprawdę przyjemne! - miałem nadzieję, że z mojej twarzy bije wystarczająca żądza gwałtu - Będę cię na przemian ciął, rżnął i się na ciebie spuszczał, dopóki mi nie powiesz!
Wstałem i wyszedłem do kuchni. Chwyciłem długi, kuchenny nóż i gdy pojawiłem się w pokoju, Rozalia szarpała się szaleńczo parę razy i płakała jak bóbr. Gdyby nie porwała mi córki i nie próbowała mnie zabić, może nawet dałbym się na to nabrać. Usiadłem obok, jedną rękę położyłem jej delikatnie na gardle, a drugą z nożem zbliżyłem jej do policzka.
- Teraz masz jedną jedyną szansę na przeżycie – wskazałem taśmę na jej ustach nożem, po czym zbliżyłem nóż do jej oka – Jeśli spróbujesz krzyknąć, chwycę Cię za gardło i zrobię Ci z mordy puzzle. Później zakleję Ci gębę i poczujesz się jak aktorka hard porno, rozumiesz?
Dziewczyna miała na twarzy wyraz totalnego przerażenia. Nie dziwiłem jej się – miałem leżeć z poderżniętym gardłem, a tu okazało się, że jej ofiara nie dość, że żyje, to jeszcze ma ochotę na ostry seks. Gorączkowo skinęła kilkukrotnie głową na znak, że powie wszystko. Pokiwałem głową ze zrozumieniem, jednak postanowiłem wciąż co jakiś czas zbyt długo patrzyć na jej biust, w razie, gdyby miała ochotę krzyczeć. Powoli oderwałem z jej ust plaster taśmy do połowy.
- Słucham więc…
- Twojej Kamili nic nie jest… jeszcze – łkała żałośnie – Proszę, nie rób mi krzywdy!
- Pomyślę… – oblizałem obleśnie wargi i zbliżyłem się do niej – Więc gdzie ona jest?
- Zabiją mnie, jeśli ci powiem…! – rozpłakała się bezradnie.
- Więc jednak chcesz na ostro… - sięgnąłem do rozporka, ale reakcja była natychmiastowa.
- Powiem! Powiem! – załamała się całkowicie dziewczyna, lamentując – Tylko nic mi nie rób. W lesie Pietrasze, przy pomniku ofiar żydowskich! W samo południe dziecko zostanie przeznaczone na oczyszczenie! Trafi na ofiarę dla Boga Makaronu!
- Co? Kim wy kurwa jesteście? – zapytałem wyraźnie obrzydzony. Ciekawe, bo to ja przed chwilą byłem tym porąbanym. Spojrzała na mnie z dumą.
- Jesteśmy Dzieci Makaronu! – wysyczała – Dzięki dziecku moja dusza będzie czysta jak łza! Gdy oddam się obu kapłanom, którzy dzięki Boskiej Mosznie napełnią mnie Światłem, będę widziała rzeczy nadprzyrodzone! Bo dwie Boskie Moszny to symbol czterojajecznego Makaronu! Ale ty i tak tego nie zrozumiesz, bo tylko Bóg Makaronu wie wszystko!
- Aha… - pokiwałem głową w zadumie. Cały czas myślałem, że to ja robiłem jej pranie mózgu. Wstałem i wymierzyłem w nią palcem – To dlatego tak bałaś się gwałtu! Moja moszna jest nieczysta i niegodna twojej świętej duszy, co?
- Skąd wiesz? – spojrzała na mnie zaskoczona, ale nagle oczy jej się zwęziły – Szatan przez ciebie przemawia!
- O taaak! – ponownie wszedłem w rolę chorego popaprańca – I wiesz, co mi teraz podpowiada? Że moja nieczysta moszna ubrudzi cię wszystkim, co ma, bo kłamiesz jak dziwka!
Energicznie wstałem i rozpiąłem guzik spodni.
- Nie, przysięgam, że mówię prawdę! – Rozalię znów zdjęło przerażenie – Proszę! Służyłam wiernie Bogowi Makaronu! Nie chcę skończyć jak plugawcy tego świata! Proszę, nie rób tego!
Stałem i patrzyłem na nią przez chwilę. Fanatyczka chyba za bardzo ceniła swoje dziewictwo, by kłamać. Jednak nie mogłem ryzykować. Zakleiłem jej na powrót twarz taśmą i choć protestowała, wzmocniłem jej przeguby tak, by nie zdołała się oswobodzić.
- Zrobimy tak – wymierzyłem w nią nożem i sięgnąłem po moje okrycie. Z zawiniętej kurtki wypadł nóż Rozalii. Był ostry jak brzytwa w porównaniu z moim kuchennym. Postanowiłem przywłaszczyć go sobie, więc schowałem go z tyłu za pasek. Zwróciłem się do związanej.
- Pójdę tam i sprawdzę, czy moja córka wciąż tam jest. Jeśli nikogo nie będzie, wrócę tu i przysięgam na mojego Boga, w którego głęboko wierzę, że gdy z tobą skończę, będziesz mnie błagała o śmierć.
Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. Przyszło mi do głowy, że może mieć ze sobą komórkę, więc przeszukałem jej torebkę. Znalazłem to, czego szukałem i zabrałem ze sobą. Spojrzałem na wyświetlacz: dziesiąta trzydzieści jeden. Wyszedłem na klatkę schodową i zamknąłem drzwi na klucz. Cholera, naprawdę dobry ze mnie aktor.
Musiałem ułożyć jakiś plan działania, ale nic nie przychodziło mi do głowy, miałem tam za duży chaos. Cholerna opiekunka za grosze. Co robiła z Kamilką, gdy nas nie było przez te sześć dni? Nie zauważyłem u córki żadnych nakłuć, siniaków, ani nic z tych rzeczy, a przecież kąpaliśmy ją codziennie. Myśli o córeczce napędziły mi kolejne pokłady wściekłości skierowane przeciwko Rozalii. Powinienem zabić tą sukę, do cholery. Którym dzieckiem będzie Kamilka? Pierwszym? Drugim? A może oczyszczają się co miesiąc? Cholerne czubki. Pozabijam skurwieli, nawet tym nożem, który mam za paskiem…
Nagle usłyszałem pojedynczy strzał. Odwróciłem się i pośpiesznie przekręciłem klucz w zamku. Cholera, to z mojego domu! Petarda? Wiatrówka? A może… Wpadłem do pokoju… i westchnąłem ciężko. Rozalia leżała martwa na dywanie z małym pistoletem w ręku. Ze skroni broczyła jej krew, a oczy dziewczyny patrzyły nieruchomo gdzieś w sufit.
Ależ ze mnie idiota! Torebkę jej przeszukałem, ale nie wpadłem na to, by dokładnie przeszukać samą dziewczynę. Musiała mieć gdzieś drugi nóż, którym rozcięła taśmę. Zawiodła swojego boga, a on od naszego Chrystusa różnił się widać tym, że nie przebaczał. Został jej strzał w łeb, bo przez zamknięte drzwi mogła sobie co najwyżej pokrzyczeć. Zresztą pewnie od razu ściągnęłaby na siebie policję.
Podniosłem jej pistolet i sprawdziłem. Mała skrytobójka na jeden nabój, który zmarnowała pakując go sobie w łeb. Czemu do mnie nie strzelała? Pewnie wolała nie robić hałasu, zresztą jej cios nożem odparowałem zupełnie przypadkiem. Spojrzałem na trupa i podniosłem się. Miałem jedną, jedyną szansę na uratowanie córki i nie zamierzałem jej zmarnować. Zacisnąłem pięści i od tej pory byłem jedną wielką furią.
- Nigdy nie zadzierajcie z kochającym ojcem, skurwysyny! – mruknąłem do siebie, zamykając drzwi.
* * *
Na szczęście rower był kilka tygodni po przeglądzie, a mój gniew napędzał pedały, jak paliwo rajdowy silnik. Adrenalina rozsadzała mi chyba wszystkie naczynia krwionośne, bo do lasu dotarłem w niespełna czterdzieści minut. Schowałem rower kilometr przed cmentarzem, gdzieś w krzakach. Dalej zdecydowałem się pójść pieszo i chyba miałem już nawet plan.
Nie było żadnego planu. To znaczy był, ale niewiele się różnił do planu u Bruce’a Willisa z czwartej części „Szklanej pułapki”. Wpaść na miejsce, uratować córkę i rozwalić skurwieli. Niekoniecznie w tej kolejności, ale podobno najprostsze plany są najlepsze. Byłem w tym lesie już tyle razy, że drogę do cmentarza znałem na pamięć. W dziesięć minut biegiem pokonałem cały dystans. Przyczaiłem się za dużym grobem tuż za bramą i czekałem.
Wyświetlacz mojej komórki wskazywał jedenastą trzydzieści. Miałem jeszcze trochę czasu. Jeśli coś zrobili mojej córce, to tak ich urządzę, że nawet ci z CSI ich nie zidentyfikują. Swoją drogą jakim cudem namówili ludzi na takie bzdury? Dzieci makaronu? Co to za nazwa? Chińczycy mają małe fiuty i jedzą ryż, a makaroniarze duże pały? Więc co z zupkami chińskimi? Ten ich guru pewnie codziennie marszczy kropidło i świeci ich po swojemu…
Poruszyłem się, gdy jedyną drogą nadjechał duży czarny samochód i zatrzymał się kilka metrów przed bramą wejściową. Już z wnętrza słyszałem płacz mojego dziecka i serce mi się ścisnęło. Rozwalę ich jednego po drugim. No dalej, zasrańcy, tylko wyjdźcie z samochodu!
Przednie i tylne drzwi od strony pasażera otworzyły się i wyszło z nich dwóch ubranych w różowe togi ludzi. Co to, do cholery, Love Parrade? Stanęli obok siebie i skłonili się przed jegomościem w złotych szatach, który z godnością odwzajemnił ukłon. To musiał być ich szef czy ktoś w tym rodzaju.
- Przyjmijcie moc Boga Makaronu! – zawołał guru podnosząc ręce w górę – Za chwilę dusza dziecka złączy się z duszą naszej nowicjuszki, Rozalii. Gdy Boże Moszny nabrzmieją, będzie to czas oczyszczenia!
Płacz Kamilki nasilił się. Moje dziecko ofiarą oczyszczenia? Ja wam dam kurwa oczyszczenie! Najlepszy plan to brak planu. Oni mogli mieć noże, broń, paralizatory. Mogli też być super wyszkoleni i załatwić mnie. Ale teraz miałem to gdzieś. Zrobię z nich mielonkę. Nieważne, za jaką cenę.
Wstałem i z nożem w ręku i postąpiłem kilka kroków. Różowi w togach odwrócili się do mnie i spojrzeli zaskoczeni, jakby zobaczyli ducha. Znali mnie. Musieli znać, bo z ich twarzy biło zaskoczenie w stylu: „Co ty tu robisz? Powinieneś nie żyć!”. To nie ja miałem tu stać, tylko Rozalia.
Skoczyli w moją stronę, ale nie miałem już żadnych skrupułów. Z wprawą obróciłem nóż w dłoni i z łatwością uniknąłem ciosu pięścią pierwszego napastnika. Chwyciłem go za przegub i prawie jednocześnie wsadziłem mu nóż między żebra. Gdy ten zwiotczał, uchyliłem się przed ciosem kolejnego, jednocześnie robiąc obrót i tnąc ostrym nożem w ścięgno Achillesa, tuż nad kostką. Różowy zatoczył się i upadł tracąc równowagę. Gorączkowo sięgnął za pasek i wydobył z niego rosyjskiego Makarova.
Jednym z piękniejszych chwytów obronnych Krav Maga jest obrona przed pistoletem. Należy najpierw zbić lufę pistoletu w bok, a dopiero później próbować go wyciągnąć. Tylko dzięki tej technice wciąż żyłem. Kapłan wystrzelił, jednak zbita przeze mnie lufa pistoletu, trafiła w drzewo tuż obok mnie. Z całą siłą i wściekłością, na jaką mnie było stać, wbiłem mu nóż w podniebienie i zatopiłem ostrze aż po rękojeść.
Jednym ruchem wyrwałem mu Makarova i prawie nie celując wypaliłem w kierunku guru, który już kierował się do samochodu po moją córkę. Pocisk trafił w przednią szybę i strzaskał boczną szybę od strony kierowcy.
- Na ziemię! – wrzasnąłem do guru.
Musiałem być albo bardzo szybki, albo adrenalina i wściekłość przyspieszyły moje ruchy. Wyciągnąłem nóż z gardła martwego kapłana, podszedłem parę kroków i aby wiedział, że nie żartuję, kopnąłem go brutalnie w brzuch. Gdy ten padł na ziemię, zaczął coś bredzić o tym, że błądzę i że Bóg Makaronu nigdy mi tego nie wybaczy, ale silnym kopnięciem w twarz sprawiłem, że w końcu się zamknął. Tym razem nie chciałem popełnić tego samego błędu, co przy Rozalii i dokładnie przeszukałem przywódcę sekty. Nie miał przy sobie nic niebezpiecznego, czego się zresztą należało spodziewać.
- Twoja Rozalia spieprzyła sprawę – wskazałem zakrwawiony nóż Rozalii i rzuciłem w ziemię. Wbił się na sztorc. Aby guru nie próbował niczego głupiego, wciąż celowałem do niego z Makarowa – Jest jej bardzo przykro, więcej tego nie zrobi.
- Umrzesz… - mruknął guru zwężając oczy. Niezrażony wskazałem wolną ręką na samochód.
- Jestem ojcem tego dziecka, złociutki – tym razem ja zwężyłem oczy - Otworzę teraz samochód i jeśli moja córka jest choć draśnięta, to wadzę ci w ryj cały magazynek!
Komunikat chyba doszedł, bo wtulił głowę w piach. Przeszedłem obok niego i otworzyłem drzwi do samochodu. Serce mi zmiękło. Moja córeczka wciąż płakała, ale widząc mnie wyciągnęła do mnie rączki, krzycząc: „tataaaa!”.
- Już, kochanie… - wolną ręką odpiąłem zapłakaną Kamilkę z fotelika i przytuliłem ją mocno do siebie - Moja Misia. Tato już jest przy tobie, skarbie…
Córka objęła mnie rączkami i wtuliła się mocno. Zauważyłem katem oka, że guru podniósł głowę i ręka go świerzbiała w kierunku noża, więc wymierzyłem w niego pistolet.
- No, śmiało, obciągańcu! – ryknąłem – Sprawdzimy, kto jest szybszy?
Guru zrozumiał natychmiast i potulnie cofnął dłoń, kładąc się jednocześnie twarzą do ziemi.
- Ty głupi śmiertelniku! – syknął guru, plując w piach – Nie rozumiesz, że Bóg Makaronu może wszystko?
- Wszystko? – zagadnąłem i z córką na rękach podszedłem do fanatyka – Więc może przemówi przez ciebie i powie mi, gdzie się zbieracie, wy chorzy popaprańcy? Bo pewnie jest was więcej.
- Mała jest twoja wiara! – guru wciąż zachowywał się, jakby nie wiedział, kto tu rozdaje karty – Makaron będzie cię prześladował! Pewnego dnia zjesz rosół, a On tam będzie! Udławisz się jak pies i umrzesz! Wszyscy, którzy zakłócają święty rytm Boga Makaronu, zginą!
- Dzięki za radę, flecie. Od dziś nie jem zupek chińskich! - przystawiłem mu mocniej broń do skroni - Gdzie jest wasza baza, zasrany kapłanku? Pytam ostatni Raz. Później zaboli cię tak, że będziesz błagał, aby ten twój makaron zabrał cię do siebie i wydymał świderkami!
- Nigdy ci nie powiem! – fuknął guru.
- Założymy się? – odrzekłem i skierowałem pistolet w jego staw kolanowy. Pociągnąłem za spust.
- Aaaaa! – wrzasnął, gdy po lesie rozległ się huk strzału, a kolano zostało roztrzaskane kulą z Makarova. Kamilka podskoczyła mi na ramionach i zaczęła płakać wystraszona, a guru zwijał się z bólu, trzymając się za krwawiące kolano i wrzeszcząc w niebogłosy.
- Widzisz, co narobiłeś? – przyłożyłem mu ponownie pistolet do skroni – Przez ciebie moja córeczka znowu płacze!
Objąłem Kamilkę ramionami i pokołysałem trochę. Po kilku chwilach uspokoiła się, ale wciąż łkała. Pogłaskałem ją po główce i ponownie wymierzyłem broń w guru.
- To jak będzie? – wskazałem Makarowa – Tu jest jeszcze pięć kul. Jedna w kolano, druga w jaja, trzecia w łeb.. Może wymyślę jeszcze coś po drodze. Może żołądek albo wątroba….? Powiesz mi, czy chcesz jeszcze pokrzyczeć?
- Nie mogę! Makaron mnie naznaczył! Mam nadprzyrodzone zdolności!
- Więc użyj ich i powiedz, gdzie macie mrowisko, zbór, orgię, czy jak tą waszą bazę nazywacie!
- Ale Makaron… - urwał i uniósł w górę dłoń, gdy skierowałem pistolet w drugie kolano – Powiem! Powiem, do cholery!
- Zamieniam się w słuch…
Powiedział mi wszystko. Dokładną lokację, ilość ludzi, ich siatkę szpiegowską, nawet liczbę dzieci, które zabili i przebieg obrzędu. Cholerny czubek. Gdy wszystko mi wyśpiewał, pokiwałem z zadowoleniem głową.
- Widzisz? – rzuciłem jak do najlepszego kumpla – Jednak masz te super zdolności!
- U! U! – krzyknęła Kamilka, patrząc gdzieś w dal. Podążyłem za jej wzrokiem i kilkadziesiąt jardów od nas dostrzegłem samotnego wilka, czającego się za drzewem. Czyżby wyczuł krew?
- Moja córka ma rację – rzekłem do guru, wyciągając magazynek z Makarova i wrzucając go do samochodu. Wskazałem na kolano – Niedobrze z tobą. Mocno krwawisz, a tam już czai się na ciebie głodny wilk. No i zawiodłeś swojego boga. Dlatego zostawiam ci wybór.
Pokazałem mu Makarowa i położyłem na ziemi, jakieś dziesięć metrów od niego. Posadziłem córeczkę w foteliku i zapiąłem ją pasami, po czym zamknąłem tylne drzwi. Siadłem za kierownicą i uruchomiłem silnik samochodu, zatrzaskując przednie. Otworzyłem szybę i wyjrzałem, aby jeszcze coś dodać.
- Jeden pocisk jest zawsze w komorze pistoletu. Możesz zabić wilka i najesz się do syta surowego mięsa. Może zatamujesz krwawienie i jakoś przeżyjesz… Szkoda jednak, że zawiodłeś Makarona… - podrapałem się w brodę ze smutkiem – Widzisz, nigdy nie należy zadzierać z kochającym ojcem. Trzymaj się, guru…
Spojrzał na mnie bezradnie, ale miałem to gdzieś. Wrzuciłem wsteczny bieg, wycofałem samochód na drogę i wrzuciłem jedynkę. Samochód lekko ruszył do przodu i nie minęło parę sekund, gdy obaj z Kamilką usłyszeliśmy głośny strzał.
- U! – zawołała Kamilka zaniepokojona dźwiękiem.
- Zgadza się, Misiaku… - powiedziałem do córki przez ramię – Stara, dobra metoda Pawłowa. Ona zawsze działa…
Autor: Porucznik Kondzior
Czołem żołnierze!
Co tu dużo gadać… Trafiła kosa na kamień! Jasna cholera, jak długo jestem generałem w wojsku, nigdy nie słyszałem o podobnych zwyrolstwach. Bogu dzięki, że dziecku porucznika Kondziora nic się nie stało i dopadł tych skurwysynów.
Nasi technicy posprzątali u niego w domu. Zabrali po cichu tą Rozalię czy jak jej tam było, nakierowali policję na tego ich guru. Oficjalna wersja brzmi tak, że strzelił sobie w łeb z Makarova, ale zanim to zrobił, pokłócił się z kapłanami. Nasza policja nie wnika za mocno w takie rzeczy. Kilku wariatów mniej. Kasia dostała dodatkową ochronę, a jako, że jest w zaawansowanej ciąży, nasi są w ciągłym kontakcie z pobliskim szpitalem.
Tak jest, dobrze się domyślacie, porucznik Kondzior odezwał się do nas. Znaleźliśmy ich bazy, zbory, siatkę opiekunek. Ci popaprańcy robili pranie mózgu ludziom, szkolili te pojebane pseudo-opiekunki i porywali małe dzieci. Robili z nich biznes, sprzedając albo Rumunom do żebrania, albo za granicę impotentom, którzy chcieli mieć dzieci. Wybrane i wyjątkowo radosne dzieci przeznaczali na ofiary, żeby wszystko wyglądało na zaangażowaną religijnie grupę z ideologią. Nasi wywiadowcy z radością wykończyli tych zasrańców. Ustawiłem akcję tak, by nasi zaatakowali jednocześnie we wszystkie miejsca, dzięki czemu nie zdążyli się wzajemnie ostrzec. Po rozwaleniu wszystkich baz, znaleźliśmy plany i lokalizację ich magazynu.
I to jest konkretna misja dla was, żołnierze. Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie porucznik Kondzior to nie tylko świetny żołnierz, ale też serdeczny przyjaciel. Możecie oczywiście powiedzieć, że to nie sprawa wojska, tylko prywatna wendetta i nie zamierzacie brać udziału w tej operacji. Zrozumiem to i nie będzie dla nikogo z tego tytułu żadnych represji.
Ale już widzę, jak siedzicie w domu i macie w dupie porucznika Kondziora. Za bardzo was znam – nawet, gdybyście go nie lubili, tych chorych skurwieli rozwalilibyście za darmo. Poza tym są pewne zasady i kodeks żołnierski, a Kamilka nie była niczemu winna. Dlatego zaangażowałem cały sztab i zrobiłem, co mogłem, by Kondzior wiedział, że towarzysze broni nie odwracają się od niego, gdy idzie o prywatne sprawy.
Jednak cały sztab jest w terenie i potrzebuję ochotników do znalezienia tego pieprzonego magazynu. Kondzior mówił, że rozniesie tych drani choćby sam, a błysk w jego oczach mówił mi, że naprawdę to zrobi. Zresztą w jego raporcie widziałem masę błędów taktycznych: nie zadzwonił po wsparcie, machał nożem jak szalony, prawie zginął z rąk różowiaka. Ale sam nie wiem, jakbym się zachował, gdyby to MOJE dziecko porwali.
Sami więc widzicie, że nie mogę mu pozwolić iść samemu, bo chcę, żeby Kamilka miała ojca, a Kasia męża. Dlatego piszę to do was, jako do jego przyjaciół. Musicie iść z nim dla jego własnego dobra. On jest gotowy wpaść tam i gołymi pięściami ich zatłuc.
Dobra, dosyć sentymentów, czas przejść do właściwego celu misji. Pamiętacie zdezelowany czołg w okolicach Niewodnicy za Klepaczami? Wszystkie poszlaki i informacje, jakie zdołaliśmy zebrać wskazują, że gdzieś w okolicy tego czołgu znajduje się podziemny właz prowadzący do ich magazynów. Nie mamy dokładnych danych geograficznych, nie mamy też ludzi, by to sprawdzić, ale domyślacie się chyba, co oznaczałoby jego odnalezienie? Moglibyśmy uratować o wiele więcej niewinnych dzieci, którzy, tak jak Kamilka, zostaliby wyrwani z paszczy zła.
Gra idzie o wysoką stawkę, więc bądźcie gotowi. Udało mi się z nim porozmawiać i przemówić mu do rozumu. W końcu porucznik Kondzior powiedział mi, weźmie tyle broni, ile zdoła unieść i w najbliższą sobotę, 29 marca o 19:00, będzie czekał przy przystanku nad Białką. Czeka 15 minut. Jeśli was tam nie będzie, idzie sam i jak powiedział: „Pasztet z Agrovity to nic, w porównaniu z tym, co on im zrobi”. Bądźcie tam. To nie jest rozkaz, ale prośba waszego generała.
Liczę na was, żołnierze!
- Generał Zdzisław Trącichuj
Także pora na nas! Nie możemy pozwolić, aby ludzie tacy, jak ONI zagrażali naszym najbliższym! Za Kondzioraaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
zaje*iste zaiste. skąd to jest?!?!? przeczytałabym ksionszkie :P
OdpowiedzUsuńKsiążka póki co jest tylko 1 - "Piraci - początek", którą otrzymałam w prezencie urodzinowym... a to, to jedne z opowiadań "początków" zapowiadających wypad na akcje zwane "Nocne Bydło Leśne", napisane przez Porucznika Kondziora. :D
UsuńZa Kondzioraaaaaaaaaaaaaaaaaaaa? no dobra jego zdrowie!
OdpowiedzUsuńArrrgh!!!!!
Usuń