Kamraci, ja to mam czasem jawnie spóźniony zapłon. Na śmierć zapomniałam napisać Wam o tym, że ostatnio zaginął mi kot...
Tak, wiem - Co za mnie za właścicielka, przecież kot to nie zapałka?! Wiem to doskonale i niezwykle mi z tym głupio... :/
Wracając jednak do rzeczy. W poprzednim tygodniu miałam niezłą akcję w domu! Przez przypadek, kiedy to moczyłam swoje obolałe kości w beczce z gorącą wodą, mój kamrat ze statku, niechcący, nie zdając sobie z tego sprawy, wypuścił Kumpla (mojego sierściucha) na klatkę schodową. Okazało się, że drzwi wejściowe były otwarte. Jako, że jest to niezwykle ciekawskie stworzonko, postanowił skorzystać z okazji i poszedł sobie poeksplorować pobliskie tereny. Kiciuś ma w zwyczaju gdzieś się przybunkrować, także nie szukałam go od razu, a o jego zaginięciu uświadomiłam sobie dopiero po około godzinie. Po przeszukaniu całej łajby, spędziłam ponad 2 godzin na przeczesywaniu okolicy mojego osiedla. Bezskutecznie, bo było grubo po północy, toteż czarnego kota ciężko byłoby znaleźć mimo latarki w ręce. A i jeszcze na dodatek przymrozek dał mi w kość (z tego przejęcia się całą tą sytuacją, wyskoczyłam na dwór jedynie w kurtce narzuconej na pidżamę).
I tak oto zostałam bez kota. :(
Powiem Wam szczerze, że przez te 2 dni, kiedy go nie było, czułam się paskudnie. Tak się do niego przyzwyczaiłam, że ta strata kosztowała mnie nie dość, że wiele łez i nerwów (tak, tak - piraci też płaczą), to też psychicznego odrętwienia. Na szczęście, po 2 dniach przyprowadziła go moja sąsiadka. Dzięki Bogu, że sąsiedzi mnie kojarzą - no w sumie jest tylko 1 wariatka na osiedlu, która prowadza kota na smyczy [od razu tłumaczę - na osiedlu jest za dużo psów, a mój "obrońca" okazał się większym tchórzem, niż by na to wskazywało ;)]. I tym oto sposobem odzyskałam zwierzaka. :D
Jak to zwykle u mnie bywa, jeśli chodzi o tego czarnego jegomościa, mój mały zdechlak odchorowuje teraz swoje szwendy. Po kilku dniach, ta mała powsinoga zaczęła mi kichać i prychać, a w końcu strasznie charczeć podczas oddychania. Woląc dmuchać na zimne, powzięłam akcję "weterynarz" i poszłam na wizytę. Okazało się, że ma zapalenie górnych dróg oddechowych i konieczny jest antybiotyk. Dziś ostatni raz dostał zastrzyk i teraz czekają go jeszcze tabletki przez kilka dni. Na koniec wizyty poprosiłam o jakiś wpis do jego książeczki zdrowia, ale lekarz dał mi "szybszą wersję", tj. kartę informacyjną jego choroby. Kiedy dzisiaj chciałam coś w niej sprawdzić, bo w sumie nie czytałam jej wcześniej, myślałam, że padnę ze śmiechu. Interpretacja mojej wersji wydarzeń, odwzorowana w tym wypisie, powaliła mnie na kolana. Oto ona.
Czyż nie jest to profesjonalne odzwierciedlenie zaistniałej sytuacji? Hehehe... ;)
Tak... nie ma to jak "spokojne" życie u boku kiciusia. ;)
łotafak :D
OdpowiedzUsuńhahahahahahaha
KOT NA SMYCZY
ja Cię nie mogę, made my day :PPPPPP
No co?! Lepiej tak, niż żeby go psy na osiedlu ganiały... ;)
Usuńtoź to najwredniejsze stwory w galaktyce, ciekawe kto kogo by ganiał ;/
UsuńOj tam, oj tam.... to, że jesteś na nie uczulona, nie oznacza, że są to najwredniejsze stwory w galaktyce. :P
UsuńKarta informacyjna dla kota -super! Jeszcze trochę i Donald powoła ministra weterynarii z uwagi na kolejki (i jak znam życie opodatkuje) ;)
OdpowiedzUsuńUwierz, że i ja byłam tym zaskoczona. :) Ale z drugiej strony - nie ma to jak rzetelna informacja. ;)
Usuń